Ostatnio stanąłem przed problemem downgradu php5.3 na debianie do wersji 5.2. Było to na tyle skomplikowane, że postanowiłem opisać to na blogu. Problem polega na tym, że część oprogramowania na Debianie Squeeze trzeba zastąpić pakietami z poprzedniej wersji Debiana Lenny. W tym celu należy:
1. W pliku /etc/apt/sources.list dopisać repozytorium Debiana lenny dodając linijkę:
deb http://archive.debian.org/debian/ lenny main contrib non-free
2. W pliku /etc/apt/preferences.d zaznaczyć, które pakiety będą brane z której dystrybucji (często ten plik jest pusty albo w ogóle go nie ma):
Jak widać powyżej, żeby zainstalować pakiety php5* z poprzedniej wersji Debiana należy również zainstalować, z wersji lenny, serwer mysql, openssh i libkrb5.
Dzisiaj wpadłem, dzięki koledze i IDE NetBeans, na fajny pomysł porównywania stringów ze sobą w java. Problem tkwi w tym, że oprócz samego porównywania łańcuchów znaków (metoda equals() klasy String) należy wziąć pod uwagę czy Stringi są null-ami. Środowisko NetBeans daje automatyczną podpowiedź w przypadku ręcznego porównywania Stringów - Eclipse tego nie robi. Wystarczy, gdzieś w kodzie zaimplementować: String abc = ""; String bcd = ""; if(abc == bcd) {}
by otrzymać gotowe rozwiązanie - cudowne, proste i przejrzyste:
Od czasu zmiany OpenOffice na LibreOffice w dystrybuowanych Linuxach słyszałem narzekania mojej żony na nowy pakiet biurowy, że "rozwala" dokumenty z pakietów MS (one same w sobie też je rozwalają ale mniejsza z tym). Kasia chciała "żeby było jak dawniej". Tak jak dawniej to już nie będzie bo dawniej byliśmy młodsi ;) ale jak chcesz to masz - postanowiłem zainstalować jej na Ubuntu ulubiony pakiet biurowy.
Właśnie w tym miejscu zaczyna się moja historia! :) Mam nadzieję, że tym wpisem oszczędzę Ci trochę czasu i nerwów ;)
Robiąc z długiej historii krótką:
sposób instalacji opisany tutaj http://www.upubuntu.com/2012/05/how-to-install-apache-openoffice-34-via.html działa ale tylko dla systemów 32bit. W systemach 64bit, po uruchomieniu pakietu biurowego otrzymujemy komunikaty o błędach:
$ openoffice /usr/lib/openoffice/program/soffice: 237: /usr/lib/openoffice/program/../basis-link/program/pagein: not found /usr/lib/openoffice/program/soffice: 254: /usr/lib/openoffice/program/soffice.bin: not found
Jak więc poprawnie zainstalować polską wersję OpenOffice w Ubuntu 64bit?
Ze strony http://www.openoffice.org/pl/product.download.html# trzeba ściągnąć spakowane deb'y dla naszej architektury systemu.
Rozpakować je w ulubionym katalogu ;)
Uruchomić terminal, przejść do ulubionego katalogu i zainstalować je n.p. w następujący sposób:
# Przejdź do ulubionego katalogu cd ~/Pobrane # Rozpakuj archiwum tar xzvf ./OOo_3.3.0_Linux_x86-64_install-deb_pl.tar.gz # Po rozpakowaniu archiwum u mnie został utworzony koatalog # OOO330_m20_native_packed-1_pl.9567 z podkatalogiem DEBS # U Ciebie może być podobnie ale wcale nie tak samo ;) cd OOO330_m20_native_packed-1_pl.9567/DEBS # Zainstaluj deb'y sudo dpkg -i *.deb
Żeby uruchomić pakiet wystarczy, w terminalu wydać polecenie:
soffice &
Możesz także zrobić sobie skrót na pulpicie albo w innym ulubionym miejscu ale zawsze zasada jest taka sama. I to już koniec :)
Do napisania tego posta natchnął mnie mój szwagier - dzięki Artur wielkie! :)
Najpierw trochę historii...
Dawno, dawno temu zrobiłem sobie pieszą wycieczkę z Ustrzyk górnych do Zakopanego. Dźwigałem na plecach 20kg plecak ze stelażem, który wpijał mi się każdą aluminiową rurką w plecy (a byłem wtedy chuderlawym studencikiem). Do podgrzewania wody, w plecaku nosiłem (na owe czasy cud techniki radzieckiej - breżniewkę) z 1,5l flaszką paliwa. Gdyby ktoś, z młodszego pokolenia, nie wiedział co to jest breżniewka to na filmie poniżej może zobaczyć owo cudo w pełnej krasie...
No właśnie... Breżniewka była opalana paliwem. Paliwem płynnym. Na początku, w Bieszczadach, to był denaturat ale szybko wypiły nam go miejscowe męty. W sklepie kolonialnym kupiłem za to benzynę oczyszczoną - starczyła do Beskidu Niskiego. W niskim nie było sklepów kolonialnych więc kupiłem benzynę na stacji CPN (czyt. benzynowej). Starczyła do połowy Beskidu Niskiego - tam już nawet nie było CPNów... Spuściłem zatem benzynę z domieszką oleju z przygodnego motoru (oczywiście za zgodą jego właściciela). Breżniewka z paliwem ważyła niemało. Do tego osmalała gary a smród benzyny na dobre zagościł w naszych plecakach i ubraniach.
Po tych doświadczeniach określiłem cechy jakie powinien spełniać turystyczny kocher:
Powinien być lekki
Nie powinien brudzić i smrodzić
Paliwo powinno być lekkie, dostępne i tanie
Dopiero na YT, natchniony przez Artura, znalazłem rozwiązanie. Oto kilka typów tego rozwiązania:
Komin
Podobno Średniowiecze się skończyło jak ludzie wynaleźli komin. Okazuje się, że przy użyciu "komina" ze starych puszek można zagotować 1,5l wody na trzech patyczkach sosnowych
Rozwiązanie proste, kocher lekki, paliwo dostępne (można ze sobą zawsze nosić torebkę z suchym drewnem na okoliczność deszczu). Ma jednak jedną wadę - brudzi...
Komin na zgazowane drewno
Pomysł bardziej wyrafinowany. Jako opał stosujesz gaz drzewny. To rozwiązanie również bardzo proste, kocher lekki, paliwo - jak wyżej a zaleta taka, że brudzi o wiele mniej. W sieci można znaleźć całą masę rozwiązań takich piecyków na zgazowane drewno od najprostszych:
do całkiem skomplikowanych:
Prawda, że wyglądają imponująco...
Szwedzka pochodnia
Tym co wywarło na mnie największe wrażenie była "Szwedzka pochodnia". Prostota jej budowy jeszcze raz potwierdza wielką inteligencję skandynawskich narodów. Zobaczcie sami:
Gdybym wtedy to wiedział za nic nie nosiłbym ze sobą breżniewki... Jak w najbliższym czasie będziecie organizować biwak zastanówcie się czy warto wydawać kaskę na butlę i palnik epigaza czy nie lepiej kupić puszkę ananasa ;)
To, być może, najważniejszy post w moim blogu! Od lat zmagałem się z problemem nadwagi. Przez cały czas jestem dość aktywny fizycznie ale mój organizm potrafił przystosować się do każdej aktywności fizycznej i każdej diety. Bywało tak, że ćwiczyłem bardzo intensywnie, prawie się głodziłem a moja waga stała w miejscu. Doszło nawet do lekkiego zwyrodnienia stawów kolanowych. Dopiero pewien znajomy natchnął mnie nową dietą, która działa. Jak wszystko, tak i dietę trzeba wziąć "na rozum". Pierwsza rzecz - wroga należy zidentyfikować. Od czego tyjemy? Przytyć można od dwóch rodzajów produktów sporzywczych: od tłuszczy i węglowodanów. Jak już znamy wroga to trzeba opracować strategię postępowania. Moja dieta polega na wyeliminowaniu tych produktów (na ile się tylko da). Zabronione jest spożywanie jakichkolwiek węglowodanów (cukrów, słodyczy, pieczywa, kasz, ziemniaków) oraz spożywanie tłuszczy i tłustych mięs. Co można jeść? Niewiele tego... Przede wszystkim chodzi o dostarczenie dużej ilości białka jako "budulca" i materiału "energetycznego". W grę wchodzą filety z drobiu, ryby (wszystkie - nawet te tłuste), dowolne jarzyny, chudy nabiał (kefiry 0%, sery 0%, mleko 0%). Tego mogę jeść w dowolnych ilościach Czasami pozwalam sobie na gotowaną wołowinę. Zazwyczaj jem małe porcje co 3 godziny, żeby nie zgłodnieć na tyle, żeby się przejeść. Każdy posiłek popijam dużą szklanką zimnej wody (ogrzanie zimnego płynu to też wydatek energetyczny dla organizmu). Jak już wspomniałem, dozwolony jest nabiał o jak najmniejszej zawartości tłuszczu. Niestety odtłuszczone mleko dostępne jest tylko w postaci UHT. Z tego powodu suplementuję się witaminą B (umożliwia przyswajanie wapnia). Z powodu ograniczenia w spożyciu czerwonych mięs i aktywności fizycznej - suplementuję się "żelazem" ale tylko okazjonalnie. Przy rygorystycznym przestrzeganiu w/w diety można zrzucić do 6kg/miesiąc. Moje osiągnięcie to 10kg w trzy miesiące. To wszystko osiągnąłem bez głodzenia się. Ta dieta ma też swoje wady. Na pewno wadą jest pracochłonność przygotowania posiłków i brak "gotowych" produktów do spożycia. Można trochę ograniczyć tą wadę przyrządzając duże ilości jedzenia na raz. To wprowadza trochę monotonii w jadłospisie ale pozwala oszczędzić trochę czasu. Nigdy nie przepadałem za słodyczami (zawsze wolałem śledzie ;-)) ale drugą wadą mojej diety jest wręcz wilczy apetyt na słodycze. Jak moja córka otwiera czekoladkę to mnie aż skręca! Jest też na to rada - nie kupować córce czekolady ;-). Dopuszczam również popełnienie jednego, małego grzechu dziennie - dwie kostki z czekolady córki albo garść orzechów ale nie więcej. Następną niedogodnością w tej diecie jest pewna niedogodność fizjologiczna. Gdy całkowicie ograniczymy organizmowi węglowodany - ten przestawia się na pobieranie energii z naszych zasobów tłuszczu a to może skutkować uczuciem osłabienia. Rada na to jest jednak prosta - pośrodku przerw między posiłkami pijam kawę z mlekiem (oczywiście 0%tłuszczu). Kofeina likwiduje, w znacznej części, uczucie ospałości a i przyspiesza metabolizm. Ot i cała filozofia! Odchudzanie może być bardzo łatwe! Niestety zdaję sobie sprawę z tego, że jest to dieta na resztę mojego życia. Po jej odstawieniu pewnie szybciutko doszedłbym do poprzedniej wagi - o tym też muszę pamiętać.
Tego posta piszę sprowokowany dyskusją na facebooku dotyczącą porównania izotoników. Ze wsząt jesteśmy atakowani reklamami napojów izotonicznych i hipertonicznych. "Podczas długotrwałego wysiłku pocimy się wydalając cenne sole mineralne z organizmu, zaburzając równowagę elektrolitów, ect., ect., ect. Tylko nasz izotonik pomoże wam, w szybkim czasie uzupełnić brakujące minerały". Jak pot jest - każdy widzi. Ano pot jest słony. Niewątpliwie minerały "uciekają" z organizmu podczas intensywnych (długotrwałych ćwiczeń) ale jak to jest z tą równowagą w organizmie i co właściwie należałoby uzupełniać? Nie jestem specjalistą w w medycynie - jestem tylko zwykłym zjadaczem gazet. Właśnie w numerze "styczeń-luty" periodyka "Bieganie", z 2010r znalazłem ciekawy artykuł Marka Tronina na temat Kurczy. Dla nie mających dostępu do wersji papierowej w/w quasi miesięcznika postaram się streścić tutaj fragment tego artykułu. Pan Tronin powołuje się na badania Martina Schwellnusa z uniwersytetu w Kapsztadzie (nie podaje jednak źródła). No i najważniejsze (dla mnie - nigdy nie miałem kurczy ;-)) spostrzeżenie.Podczas długotrwałego wysiłku w organizmie poziom elektrolitów nie spada ale rośnie. Jak to się dzieje? Chodzi o to, że mimo iż pot jest słony (zawiera sole mineralne) jest jednak hipotoniczny czyli mniej w nim soli niż w osoczu. Pocąc się wydalamy z organizmu o wiele więcej wody niż soli. W związku z tym stężenie minerałów w organizmie zamiast spadać rośnie.Kilka liczb na poparcie tezy? Litr krwi zawiera około 3,2g soli. Litr potu - około 1,1g. Brzmi sensownie? W takim razie po co nam izotoniki? :-)